Nie będę kłamać, że wciskanie jedzenia moim dzieciom to fajna zabawa. Czasami jestem wykończona. Mam wrażenie, że im bardziej się staram i gotuję z większym pietyzmem, tym opór staje się większy.
Moja mama uważa, że powinny porządnie zgłodnieć. Ale takie sytuacje zdarzały się już nie raz i wcale to nie spowodowało ich zapału do poszerzania jadłospisu. Doszło do momentu, że na widok piersi z kurczaka w panierce z nieśmiertelnej bułki tartej, dostawałam mdłości.
I wiem, że nie o ilość tu chodzi, ale o jakość. Generalnie jemy za dużo, za słodko i za chemicznie.
Małymi kroczkami zmieniam naszą dietę na zdrową. Nie jestem fanatyczką. Jak ognia boję się skrajności w życiu i w kuchni. Nie będziemy wegetarianami, bo wszyscy uwielbiamy mięso. Nie widzę sensu pozbawiać dzieci jedzenia słodyczy, bo i tak kiedyś je dorwą i wtedy ten owoc zakazany może dopiero narobić szkód.
Zauważyłam, że im są starsze, tym chętniej próbują nowych smaków, ale też ciężej je odwieść od starych przyzwyczajeń.
No i te paradoksy. Pola nie znosi tradycyjnego rosołu, ale już zupa tajska ( czyli prawie to samo tylko ze wschodu) to jak najbardziej. Maks nie chce jeść ryb, ale sushi lub kawior-czemu nie? Szlag! Generalnie
"francuskie pieski", dla których trzeba by mieć możliwości finansowe Rockefellera. Uważam, że Brunio ma największą ciekawość jedzenia, a więc i świata. Co nie oznacza, że zawsze jest łatwo.
Ostatnio powiedział, że najlepsza "zupa marzenie" to w przedszkolu. Miód dla gotującej matki!
Nie chcę się poddać też na polu plastycznym. Nie zrobię z nich na siłę artystów, bo i po co? Mogliby, nie daj Boże, mieć moje frustracje. Ale wiem, że wszystkie prace manualne bardzo rozwijają dziecko pod każdym względem. A mając jedno z dysleksją nie odpuszczę!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz