piątek, 29 marca 2013

Przepis 7 - pasztet

Pasztet z wątróbek. Nie spotkałam jeszcze osoby, której by nie smakował. No może z wyjątkiem niektórych moich dzieci, które ostatnim razem odmówiły współpracy. Cała nadzieja w tegorocznych świętach Wielkanocnych. Pola powiedziała, że spróbuje, ale za Maksa i Brunia nie daje gwarancji.
- pół kg wątróbek drobiowych
- pół kg pieczarek
- 4 duże cebule
- 4 jajka
- 4 bułki" kajzerki"
- margaryna "Kasia"
- przyprawy: imbir, sól, pieprz, majeranek, magii, gałka muszkatołowa, słodka papryka
Wątróbkę, pokrojone pieczarki i pokrojoną cebulę duszę 20 min na roztopionej margarynie.Wyjmuję na miskę, a w tłuszczu namaczam pokrojone bułki.( mają wchłonąć cały tłuszcz). Farsz z bułkami na ciepło przepuszczam dwa razy przez maszynkę do mielenia. Dodaję po jednym jajku i mieszam. Na koniec dodaję przyprawy. Ja robię to na "oko", a raczej do smaku. Najmniej daję papryki. Szczyptę wszystkiego. Musimy próbować i uważać, aby nie przesadzić. Pasztet ma być delikatny w smaku. Masę wykładam na posmarowaną masłem foremkę. Piekę w piekarniku nagrzanym do 180 stopni w termoobiegu 50-60 minut. 
Pasztet musi zbrązowieć, ale trzeba uważać, aby nie przypiekł się za bardzo. 

Wątpię, abyście zdążyli upiec go w te święta. Już trochę późno. Ale robi się go naprawdę łatwo i w miarę szybko. Mina Brunia, gdy ujrzał maszynkę do mielenia- bezcenna! Myślałam, że Brunio sam spróbuje. Jednak odgłos elektrycznej machiny raczej go odstraszył! Smacznego!

Ale pasztet!

Nie sądzę, aby moje dzieci rzuciły się na to danie. Może chociaż spróbują? Jeżeli świąteczny pasztet, to już lepiej, żeby był domowy, niż kupny. Nigdy bym się za niego nie zabrała, gdyby nie okazało się, że to prościzna. W zasadzie zdradzam kolejny sekret, tym razem mojej mamy. Spotkałam kiedyś gościa, który kategorycznie twierdził, że nie tknąłby nigdy pasztetu z wątróbką. Zważywszy, że facet wiele lat mieszkał we Francji i jest do dzisiaj wielkim zwolennikiem "foie gras",( czyli otłuszczonej wątróbki) nie bardzo mi się chce wierzyć w te deklaracje. Mój pasztet jest z drobiowej wątróbki i dzięki temu jest cudownie miękki i jedwabisty. Co prawda okazało się, że Brunio skomentował jego wygląd przed upieczeniem,  cytuję "wygląda jak kupa", ale za to smakuje nadzwyczajnie. Może po jego upieczeniu zapomni o tych skojarzeniach! 




Gdy wyjęłam pasztet z pieca, jego powierzchnia wydała mi się trochę wyglądem zbliżona do powierzchni Marsa. Na potrzeby dzieci nazwałam go  "marsjańskim".
Nie daję go jeszcze do zjedzenia. Czekamy na świąteczne śniadanie.
Zabawę plastyczną wymyśliła moja kochana i jedyna córeczka Pola, która w chwilach nadmiaru obowiązków jest wielkim wybawieniem wraz ze swoją kreatywnością i nieco sarkastycznym humorem. Widziała, że Brunio zwyczajnie się nudzi. Postanowiła narysować na kartce jakąś małą rzecz, którą Brunio musi przeobrazić w coś konkretnego. Jakieś zwierzę lub przedmiot. Zabawa prosta, która bardzo pobudza wyobraźnię małych dzieci. Bruń uważa, że zwierzęta rysuje mu się najlepiej. Skoro tak.



                                                          
                                                                  Potwór




                                               Nie zgadniecie.  Pies
                                                           



Ślimak zwany ślimozą



Dinozaur

Że Brunio jest z siebie dumny było widać "gołym okiem".

Ale jaja!

Dzisiaj wiadomo temat na czasie, czyli jajka wielkanocne. Moje dzieci od rana kłóciły się o wszystko, komputer, zabawę, bajkę. Zabrałam się i poszłam na jogę. Wydawało mi się, że odsapnę od przygotowań świątecznych itp. Nic mylnego. Układając swe ciało w bardzo dziwnych pozycjach, po głowie szwendały mi się myśli, czy na pewno kupiłam wystarczającą ilość jaj, czy pasztetu w garażu nie zjadły myszy, czy przypadkiem Maks nie zeżarł na gorąco świeżo upieczonego chleba? No i z relaksu nici.
Po powrocie spacyfikowałam towarzystwo farbowaniem jajek. Co roku staramy się, aby wyglądały inaczej. Wypróbowałam już skórki cebuli, wosk i farby, miętę z rafią itd. W tym roku przyszła pora na zwykłe barwniki, z których też można coś ciekawego wyczarować. Pomysł jest bardzo prosty, dlatego dobry nawet dla małych dzieci. Pod warunkiem oczywiście, że nie przeszkadzają Wam różnokolorowe rączki Waszych pociech. Dzieciaki prześcigały się w wrzucaniu jajek do kubków z barwnikami. Zauważyłam, że Brunio chciał, ale się troszkę bał, bo w kubkach była gorąca woda. To farbowanie jest łatwe i nieprecyzyjne, trochę przypadkowe, a dzięki temu wychodzi zawsze!



Genialne pozostałości po tym farbowaniu na zdjęciach wyglądają, jak gotowe obrazki. Umazane barwnikami  ręczniki papierowe stworzyły chwilowo osobną kompozycję tak, że Brunio  nie mógł przestać wycierać w nie rąk.



Pola zrobiła dla Brunia osobną pisankę sama. Jajko takie, że Brunio łatwo może się z nim identyfikować. Diabełek zrobiony z przyklejonej do jajka bibułki, ozdobiony wedle życzenia. U nas wizerunek aniołka raczej nie "wchodzi w grę".


Wesołych Świąt!

środa, 27 marca 2013

Przepis 6 - racuchy

Tak naprawdę zdradzam Wam rodzinny sekret. Ale na zdrowie! A raczej na "wałeczki".
- 25 dkg mąki
- 2 jajka
- 2 dkg drożdży
- 5 dkg cukru
- 5 dkg masła sklarowanego
- 1 szkl mleka letniego
- smalec do smażenia
Drożdże wymieszać z 1 łyżeczką cukru i połową szklanki mleka ( mleko musi być ciepłe) Wlać do miski z mąką, dodać jajka utarte z cukrem, ( parę minut mikserem w kubeczku) resztę mleka i sklarowane masło. ( oczywiście schłodzone) Wszystko wymieszać łyżką. Ciasto ma mieć pęcherzyki i konsystencję gęstej śmietany. Odstawić w ciepłe miejsce do wyrośnięcia. ( ja zostawiam przy kaloryferze) Gdy wyrośnie smażymy je w rondelku z roztopionym smalcem, nakładając łyżką na tłuszcz. Rumienimy z dwóch stron. Potem posypujemy cukrem pudrem. Bardzo dobrze smakują też z domową konfiturą np brzoskwiniową. Ja innej nie robię, bo mam w ogrodzie tylko drzewko brzoskwiniowe, które owocuje. Moja jabłoń i śliwka mają owocowanie w nosie, a raczej nie mają w ogóle.




Mam dziwne dziecko. Samo sobie dawkuje słodycze. Stwierdziłam, że Brunio może sam decydować o jedzeniu racuchów, bo poza jednego nie wyszedł, a przecież nie będę go namawiać do "złego". Będzie więcej dla nas :)

Racuchy babci Marioli

Dzisiaj coś do czego dzieci zachęcać nie trzeba.W Warszawie wszyscy moi znajomi racuchami nazywają zwykłe placki z jabłkami. Nie wiem dlaczego? Ja pochodzę z południa Polski i tam placki to placki, a racuchy to racuchy. Racuchy są drożdżowe, duże i pachnące, smażone na głębokim smalcu. A więc dramat dla każdego dietetyka. Myślę jednak, że życie bywa dostatecznie cierpkie, aby można je było od czasu, do czasu osłodzić. Ja stosuję to danie czasami na zakończenie dnia jako kolację. Że niezdrowe- trudno, ale jakie pyszne! Przyznaję, że Brunio i pozostałe dzieciaki jedzą je chętnie, ale na ciepło. Następnego dnia już nie są takie dobre. Za to tata moich dzieci i tak nie może się powstrzymać, wypominając mi gotowanie na słodko!




Wcześniej robiliśmy coś, co przyda się w wielkanocnym koszyczku. To dla malucha trudna zabawa. Na pewno trzeba mu dużo pomóc. Kurczak wielkanocny na bazie pompona. ( instrukcja: jak się robi pompon?-patrz google) Trochę żółtej włóczki, papier kolorowy i kawałek wstążki. Z tych rzeczy wychodzi całkiem miłe kurcze.






Zauważyłam, że Brunio kurczaka tak wymiętolił, że raczej nie dotrwa do świat!

wtorek, 26 marca 2013

Przepis 5 - krem z pomidorów

Oto banalny krem z pomidorów.
- dwie puszki pomidorów w kawałkach ( warto mieć sprawdzonego producenta, ja używam 'Łowicz")
- dwa ząbki czosnku
- parę łyżek oliwy lub oleju rzepakowego
- kilka dużych liści świeżej bazyli
- sól morska 
- pieprz z młynka
- śmietana 30% do smaku
Na oliwie podsmażamy czosnek przez około 2 minuty. Dodajemy umytą bazylię. Wrzucamy zawartość puszek, wypłukując je dodatkową puszką wody. Zagotowujemy i zmniejszamy ogień i  gotujemy około 40 min. Potem solimy do smaku i miksujemy blenderem. Pieprzymy i dajemy kapkę śmietany do każdej miseczki z zupą. Pycha! Ja często ją podaję ze świeżo upieczonym chlebem.





Szkoda, że Brunio za nią nie szaleje. Jest pyszna, sycąca i zdrowa. 

Pomidorowa i banał

Dzisiaj zrobiłam kilka banalnych rzeczy, ale o dwóch napiszę. Ulubiona zupa wszystkich dzieci to oczywiście pomidorowa. Moje dzieci nie są tu wyjątkiem. Mnie jednak znudziło się gotowanie jej w tradycyjny sposób, z nieśmiertelnymi kluskami. Postanowiłam zrobić zupę- krem z pomidorów. Mój pierwszy banał. Co najdziwniejsze jej największym fanem jest Maks. To ten , co nie jada warzyw, a owoce ostatni raz przyjął w postaci bobo-musu ze słoiczka 11 lat temu. Zmiksowane pomidory jednak, okazuje się, że mu nie przeszkadzają. Zjadł dwie porcje. Powiedział, że Brunio jest trąba, bo zupa go nie zachwyca. Z Bruniem zawsze w takich przypadkach wyciągam starą  zabawę w liczenie łyżek zupy. Ja mówię, aby zjadł 8, on 3. I tak ustalamy kompromis na 5. Przypominam mu często historię   sprzed dwóch lat, kiedy ja powiedziałam 3, a on wściekł się i upierał przy 6. Udając wielkie ociąganie, zgodziłam się :)



Na deser był drugi banał. Wzięliśmy trochę ciastoliny i Brunio wycisnął trzy buźki. Jedna miała mieć buzię zadowoloną, druga smutną a trzecia zdziwioną. Bruń pomagał sobie łyżeczką. Ta trzecia wyszła raczej przerażona, ale widziałam, że Brunio ma z tej banalnej zabawy kupę radości. Prostota wykonania i nieskomplikowany pomysł uszczęśliwił  mojego pięciolatka.



poniedziałek, 25 marca 2013

Przepis 4 - chleb na zakwasie

Z tej porcji ciasta wychodzą dwie formy"keksówki", a więc dwa chlebki. Ponieważ chleb jest świeży przez tydzień, spokojnie nie trzeba się spieszyć z jego jedzeniem. Je jednak jeden daję mojej przyjaciółce Asi, która także próbuje karmić nim swoją rodzinę na zdrowie!
Oto przepis:
- 1 kg mąki ( może być żytnia, razowa, pszenna, ja używam pszennej pełnoziarnistej lub mąki "trzy zboża")
- 1 szkl słonecznika
- 1 szkl pestek dyni
- 1 szkl siemienia lnianego
- 1 szkl otrębów pszennych
- 2 łyżki cukru
- 3 łyżeczki soli
- 4 i pół szkl ciepłej wody
- zakwas
Wszystkie suche składniki mieszam w misce, zalewam wodą i dodaję zakwas. Mieszam do konsystencji masy. Odstawiam na dwie godziny w ciepła miejsce pod przykryciem ze ściereczki. Po dwóch godzinach odejmuję trzy łyżki ciasta. To mój nowy zakwas i chowam w plastikowym pudełku do lodówki. Zakwas musi być zużyty w przeciągu tygodnia. Pozostałe ciasto przekładam do naoliwionych foremek, które muszą stać w ciepłym miejscu pod przykryciem ze ściereczki  9 godzin. Można zrobić je na noc.
Potem wstawiam do nagrzanego piekarnika góra-dół, w temp 160 stopni i piekę 1 godzinę i 15 minut. 
Gotowe!




Wiem, że Brunio najbardziej lubi bawić się surowym ciastem o cudnej  konsystencji błota, ale trochę żal dawać mu je do rąk. Wolę poczekać na wakacyjny plażowy piasek!

Zdrowy chleb

Od niecałego roku piekę chleb. Od razu uprzedzam, że trzeba mieć zakwas. Moją dobrą duszą była przyjaciółka Agnieszka (dzięki Sobczaku), której zakwas dała z kolei jej koleżanka i tak to się toczy. Już raz otrzymany podtrzymujemy piekąc chleb przynajmniej raz w tygodniu. Wiem, że zakwas można też zrobić, ale moje próby spełzły na niczym, bo zakwas się zwyczajnie zawsze zepsuł. Może dlatego, że robiłam na soku jabłkowym, chyba najtrudniejszy. O dziwo największym fanem mojego chleba jest Maks.
Chleb jest zdrowy, niezwykle smaczny, świeży przez tydzień i jest alternatywą dla pieczywa kupnego.
Ja robię go z mąki pszennej, ale pełnoziarnistej, wiec wygląda jak chleb razowy lub żytni i podobnie smakuje.  
Mając wspomnienia z przedszkola waldorfskiego moich starszych dzieci, pierwsze kromki posmarowałam masłem i dałam dzieciom sól ziołową, aby sobie same posypały chleb. 
Do teraz jedzą go właśnie tak najchętniej. Maks podgrzewa go nawet w tosterze, co ja uważam za profanację, ale jemu najbardziej smakuje na ciepło.





Pola chętnie bierze go do szkoły, jako drugie śniadanie. Maks nie jest w stanie wytrzymać, gdy go piekę i muszę walczyć z nim przez godzinę po wyjęciu z pieca, aby chleb wystygł. Dzieci mówią, że Brunio jeszcze do niego nie dojrzał, bo rzeczywiście po wstępnych oględzinach, ledwo spróbował. 
Mam jednak nadzieję, że któregoś dnia znudzą ma się bułki i zacznie jeść mój chleb.

Na deser zrobiliśmy zadanie plastyczne dla chłopaków. Pomysł z "zaprzyjaźnionej" książki. Nawet tata i moja siostra Zuza wciągnęli się do zabawy. Narysowali i wycięli dwa roboty i twarz faceta w kapeluszu. Po zgięciu w odpowiednich miejscach, roboty zmieniały się w auta, a facet w batmana. Byłam bardzo dumna z Maksa, bo to on był pomysłodawcą tej zabawy.




Zuza stwierdziła, że Brunio zamiast rysować i wycinać, woli biegać z autami po domu, mrucząc "brum brum". Mam nadzieję, że się nie cofa do wieku dwulatka.

Przemyślenia

Nie będę kłamać, że wciskanie jedzenia moim dzieciom to fajna zabawa. Czasami jestem wykończona. Mam wrażenie, że im bardziej się staram i gotuję z większym pietyzmem, tym opór staje się większy. 
Moja mama uważa, że powinny porządnie zgłodnieć. Ale takie sytuacje zdarzały się już nie raz i wcale to nie spowodowało ich zapału do poszerzania jadłospisu. Doszło do momentu, że na widok piersi z kurczaka w  panierce z nieśmiertelnej bułki tartej, dostawałam mdłości.
I wiem, że nie o ilość tu chodzi, ale o jakość. Generalnie jemy za dużo, za słodko i za chemicznie.
Małymi kroczkami zmieniam naszą dietę na zdrową. Nie jestem fanatyczką. Jak ognia boję się skrajności w życiu i w kuchni. Nie będziemy wegetarianami, bo wszyscy uwielbiamy mięso. Nie widzę sensu pozbawiać dzieci jedzenia słodyczy, bo i tak kiedyś je dorwą i wtedy ten owoc zakazany może dopiero narobić szkód.
Zauważyłam, że im są starsze, tym chętniej próbują nowych smaków, ale też ciężej je odwieść od starych przyzwyczajeń.
No i te paradoksy. Pola nie znosi tradycyjnego rosołu, ale już zupa tajska ( czyli prawie to samo tylko ze wschodu) to jak najbardziej. Maks nie chce jeść ryb, ale sushi lub kawior-czemu nie? Szlag! Generalnie 
"francuskie pieski", dla których trzeba by mieć możliwości finansowe Rockefellera. Uważam, że Brunio ma największą ciekawość jedzenia, a więc i świata. Co nie oznacza, że zawsze jest łatwo. 
Ostatnio powiedział, że najlepsza "zupa marzenie" to w przedszkolu. Miód dla gotującej matki!
Nie chcę się poddać też na polu plastycznym. Nie zrobię z nich na siłę artystów, bo i po co? Mogliby, nie daj Boże, mieć moje frustracje. Ale wiem, że wszystkie prace manualne bardzo rozwijają dziecko pod każdym względem. A mając jedno z dysleksją  nie odpuszczę!


niedziela, 24 marca 2013

Przepis 3 - naleśniki

Każdy wie, jak się robi naleśniki. Jednak domowe przepisy nieco się różnią. Ja podaję mój. Takie naleśniki robi moja mama i robiła moja ukochana babcia Jadzia. Nic wielkiego!
- 2-3 szkl mąki pszennej ( ja daję na oko, aby wykarmić pięcioosobową rodzinę)
- 2 jajka (pamiętajcie o ich umyciu)
-  pół łyżeczki proszku do pieczenia
-  mleko ( około szkl )
- woda ( najlepiej lekko gazowana)
Wszystko mieszamy mikserem. Wody i mleka powinno być tyle, aby konsystencja ciasta była półpłynna.  Ja robię wersję wytrawną, bo niezjedzone naleśniki przydają mi się do innej potrawy. W wersji "na słodko" można dodać też trochę cukru waniliowego. Smażymy na rozgrzanej patelni z minimalną ilością oleju.

Najlepsze z domowymi powidłami śliwkowymi i twarożkiem waniliowym. Pola uwielbia je z prażonymi jabłkami, polane syropem z agawy. Mówi, że Brunio niestety tej wersji nie chciał nawet spróbować!

Naleśnik z buźką

Brunio ma szkarlatynę. Wygląda trochę jak dojrzała malina, ponieważ temperament mu nie pozwala zamknąć buzi i usiedzieć w miejscu, malina nietypowa, raczej pobudzona. Na pocieszenie zrobiłam mu naleśniki. Niestety nie pocieszyłam nawet siebie, o Bruniu już nie wspominając. Jako, że gorączka minęła a wraz z nią cudowna cisza w domu, trzeba było wymyślić jakieś zajęcie plastyczne. Pola postanowiła pomóc zrobić Bruniowi maskę. Wybrał projekt dość nietypowy, jak dla chłopca, bo ptaka. Nie małpę, tygrysa, ale niebieskiego ptaszka. Ja w tym czasie smażyłam naleśniki i kombinowałam, jak zachęcić Brunia do zjedzenia ich z dżemem i serkiem waniliowym, a nie z nieszczęsną nutellą. 

Zrobiłam naleśnikowi buźkę, udającą "pana naleśnika" i Bruń dał się przekonać. Mimo choroby zjadł prawie całego! Ze starszakami też wyniknął naleśnikowy problem, zupełnie nie wiem dlaczego. Przecież to jedno z ulubionych dziecięcych dań. No, ale widocznie nie u mnie w domu.


Maska ptaka wyszła tylko dzięki Poli, która od pierwszej minuty miała wątpliwego pomocnika. Powiedziała, 
że Brunio interesował się głównie rwaniem bibuły, ale maskę nosił bardzo dumny. Oczywiście przez jakieś trzy minuty.


sobota, 23 marca 2013

Przepis 2 - zapiekanka warzywna

Oto przepis na warzywka. Ja dałam te co lubię. Myślę, że ich konfiguracja zależy od upodobań. 
-  burak
-  marchew
- pietruszka
- brukselka
- cebula
- cukinia
Proponuję buraka, marchewkę, pietruszkę i brukselkę trochę podgotować. Potem warzywa pokroić w paski. ( oprócz brukselki) Wszystko wyłożyć na blachę z folią aluminiową. Obficie podlać oliwą z oliwek "extra virgin", posolić solą morską i zapiec w piekarniku. Z termoobiegiem 200 stp, bez 220. Piec przez 
30 min. Po upieczeniu posypać rozdrobnioną fetą i uprażonymi orzechami włoskimi. Popieprzyć. Można polać dressingiem na bazie oliwy i octu balsamicznego z syropem z agawy, ale z doświadczenia wiem, że dzieci za nim nie przepadają. Ja nie posypałam niczym "zielonym", ponieważ dla moich dzieci zielona pietruszka może nie istnieć. A szkoda!
Wiem, że Brunio nie był zachwycony, ale dzięki wcześniejszym szaleństwom plastycznym, nie stawiał oporu przed spróbowaniem!


piątek, 22 marca 2013

Warzywa

Łapię się wszystkich możliwych sposobów, aby moje dzieci jadły warzywa, ale skoro ja ze wszystkich sałatek na świecie zapewne wybiorę schabowego, trudno się dziwić, że one mają genetyczno-warzywny wstręt. Najgorzej jest z Maksem, który jak na osobę, której pierwowzór zagrał  Nicholson w "Lepiej być nie może" z całym dorobkiem natręctw, jada nieliczne jarzyny i to tylko w kolorze zielonym. Patrz groszek, brokuły ,ogórek i to tyle. Zrobiłam ostatnio danie ryzykowne, w postaci pieczonego miksu warzyw z serem feta. Nie powiem, że odniosłam jedzeniowy sukces, ale sprowokowałam fajna zabawę plastyczną.



Pola rozlała z Bruniem trochę różnych kolorów farby na kartce i rurkami dmuchali w nią robiąc kleksiki. Oczywiście więcej było śmiechu, niż walorów artystycznych, ale ta barwna zabawa ze względu na swój chaos pasowała do mojego dania. No więc warzyw spróbowali. A to zawsze coś!





Widziałam, że Brunio nie pała zachwytem, jak i jego starsze rodzeństwo, ale robił dobrą minę do złej gry!



                                                                      

Przepis 1 - krem z brokułów

Trochę to szkaradne, pisać blog, aby odciągnąć dzieci od komputera i zainteresować realem. Ale cóż tam takie życie. 
Oto przepis na brokułową:
- dwa kwiaty brokuła pokrojone na małe różyczki
- dwa ząbki czosnku drobno pokrojone
- dwie nieduże cebule drobno pokrojone
- 3 szklanki bulionu (najlepiej domowy rosołek)
- 2 łyżki oliwy (może być olej rzepakowy)
- sól do smaku (ja używam soli morskiej)
- pieprz do smaku
- mała garść rukoli
W dużym rondelku podsmażamy na oliwie czosnek i cebulę, dodajemy brokuły i dusimy parę minut. Wlewamy bulion, dodajemy sól. Gotujemy około 8-10 minut. Najlepiej po wystygnięciu (ale ja nigdy nie mam na to czasu) dodajemy rukolę i miksujemy blenderem. Doprawiamy pieprzem, najlepiej z młynka.
Zupa świetna też na przeziębienia, bo zawiera czosnek (którego moje dzieci nie biorą do ust).
Starszaki, czyli Pola i Maks powiedziały, że Brunio stwierdził, że zupa może być!

Początek

To blog powstały z rozpaczy nad dziećmi malarki i amatorki gotowania,które nie chcą zdrowo się odżywiać i nie chcą brać udziału w żadnych pracach plastycznych. Wolą parówki na śniadanie i siedzenie przed komputerem. To zachęta dla mam i dzieci, aby wspólnie znaleźć alternatywę. Aby połączyć gotowanie z jakimikolwiek działaniami plastycznymi, aby jedzenie nie było katorgą dla gotującej i jedzących. I aby jedyną rozrywką domową nie było ślęczenie przed komputerem. Powoli ucząc się blogowania zachęcę Was do gotowania i tworzenia małych "dziełek" sztuki na miarę możliwości pięciolatka. Metodę wypróbowuję też na starszych dzieciach. Choć Poli, mojej córki, do działań plastycznych zachęcać nie trzeba.  Zawsze chętnie rysowała i malowała. Sama też zainteresowała się fotografią. Dzięki Ci Boże za Instagram! Prawdziwym wyzwaniem jest jednak dwunastolatek z dysleksją, dla którego jakiekolwiek prace manualne to katorga, a jedzenie inne, niż niezdrowe to strata czasu. Na początek zajmę się jednak zadaniami dla pięcioletniego Brunia!
Oto dzisiaj zupa-krem z brokułów, strasznie znienawidzonego warzywa, któremu we właściwościach zdrowotnych trudno dorównać!
Brunio nie chciał jej nawet spróbować. 
Ponieważ ostatnim szaleństwem Brunia są zabawki z serii "Angry Birds", postanowiłam użyć podstępu i upiec dwie pieczenie na jednym ogniu!
Do zupy dodałam groszek ptysiowy wedle uznania. Namówiłam Brunia, aby namalował ptaszki, które pomogą mu wyjeść groszek z zupy. Przynętę chwycił!


Ja miałam chwilowy spokój z obiadem i umorusane farbami dziecko, ale najedzone (bo pomagał ptaszkom) i dumne z obrazków!
Instynkt mi podpowiada, że Brunio artystą nie będzie, ale może to i dobrze!