Gdy wstałam rano w weekend, na stole w kuchni zagościło nowe zwierzę. Okazało się, że Brunio zrobił z tatą krokodyla z kolorowego papieru. Ja nie mogłam być gorsza, więc dorobiłam jeszcze dwa zwierzątka, bazując na zaprzyjaźnionej książeczce. Dołączył do stada słoń i nosorożec. Cieszyły oko przez całą niedzielę i tyle. Potem przestały być dla Brunia interesujące. Tak to często z maluchami bywa. Nie tylko jeżeli chodzi o wycinanki i inne zadania plastyczne, ale też niestety zabawki. Cieszą Brunia bardzo krótko i wciąż dopomina się nowych. Gdybym ja w takim tempie kupowała sobie buty, mogłabym założyć już niezłych rozmiarów sklep.
Zwierzątka robi się bardzo prosto. Potrzebny jest papier kolorowy i dobre nożyczki.
Oto cała filozofia. Pracy mało, a domowe zoo bardzo fajne. Nosorożec wyszedł nam trochę dziwny, ale widziałam, że Brunio się tym nie przejął.
Na obiad zaserwowałam ulubione danie Poli, bo miała w tym dniu imieniny, mianowicie zupę tajską.
Wersja trochę okrojona, bo bez łososia, którego wszystkie moje dzieci solidarnie nie lubią. Ale tajskie zwierzę reprezentowały krewetki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz